Życie byłoby cholernie nudne, gdybyśmy robili wyłącznie to, czego sami się po sobie spodziewamy. Zdecydowanie fajniej jest, kiedy zachwieje nami do tego stopnia, że po odwaleniu czegoś głupiego zupełnie spontanicznie i bez głębszych analiz zastanawiamy się "ja to serio zrobiłam?!".
Miałam w planach rozpoczęcie tego wpisu od końca, pokazując najpierw efekt moich działań. Ale na to niestety jeszcze poczekam. Bo to przecież zawsze musi tak być, że kiedy ja coś zaplanuję, rozrysuję sobie ładnie w głowie, to poprzewraca się nagle do góry nogami.
Zaczynam tak czy inaczej od końca, stwierdzeniem, które miało być niespodzianką finalną, puentą podsumowującą moje zachwyty, wisienką na torcie i igłą w dupie. Otóż, kupiłam BJD rodzaju żeńskiego. Gorzej. O Zeusie i wszyscy święci. Kupiłam recasta!
Iplehouse'owa Asa chodziła za mną od początku całego tego wariactwa. Zdecydowałam się jednak w końcu na faceta, potem drugiego, i jakoś mi przeszło, no bo po jaki ciul im teraz jakaś laska. W ogóle żadne żywiczne kobity mi się nie podobały na tyle, żeby myśleć na poważnie o kupnie. A to iplowe ciałko okropne, kawał baby aż przytłacza. Byłam bardzo dumna ze swojego myślenia, aż do wystawy w krakowskiej Mandze. Kojarzymy to zdjęcie, nie?
To jest dokładnie ten moment, kiedy mój rozum się ulotnił. Zastąpił go rozumek, taka mała popierdółka, która kazała mi rozeznać się w cenach. Tak się rozeznawałam, że trafiłam na cennik Luo i Stevena, bo jeśli już recasty, to polecali ich. Rozeznawałam się też w ofercie, znalazłam dużo ładniejsze ciałko, a wiadomo, jak recast to znika problem dobierania koloru. Raczej wielką zwolenniczką takiej formy żywicznego odlewnictwa nie byłam. Ale:
-czy Iplehouse sprzedaje same głowy? Nie zauważyłam, a wydanie 650$ na lalkę z ciałem które mi się absolutnie nie podoba, od firmy na temat której nasłuchałam i naczytałam się niezbyt fajnych rzeczy, to generalnie słaby interes;
-ciałko które mi się podoba, prosto od firmy Dollstown kosztuje 575$, co też jest sumą całkiem kosmiczną jak dla mnie;
-hybryda musiałaby wynieść 1225$, plus przesyłki, plus cła, plus ryzyko niedobranych kolorów i problem użerania się z jednym zbędnym ciałem;
-recast kosztował 246$ z wliczoną przesyłką.
Sama siebie tymi czterema myślnikami rozgrzeszyłam i bez wyrzutów sumienia przystąpiłam do zamówienia.
Pozwolono płacić w dwóch ratach, po około 2 tygodniach dostałam zdjęcie gotowej lalki, wtedy też wpłaciłam drugą ratę i czekałam tydzień na kuriera. Takie zdjęcie dostałam, pistolecik gratis, jak miluchno, myślę sobie:
A to wręczył mi kurier:
I jakież było moje zdziwienie, bo przecież to wysoka panna miała być, 70cm, a worek ma może pół metra. I sam fakt, że worek... żadnego kartonu, pudełka, nic. Worek.
Dobrze, jest kawałek folii, pogodziłam się z tym zajrzałam i do środka, mając już przed oczami połamane kawałki wszystkiego.
Nie było może aż tak źle, wydaje się, że kończyny są całe, ładnie owinięte folią bąbelkową. Gorzej, że osobno.
(chciałabym w tym miejscu również przeprosić za brudną podłogę, co prawda ani centymetr kwadratowy żywicy od niej nie ucierpiał, ale po nieskazitelnie czystym dywaniku na balkonie Mad to mi jakoś głupio...)
I masz babo placka, a jak chciałaś placka, to go teraz żryj. Żrąc placka trafiłam niestety na zakalec. W postaci dziurki w pleckach.
Zwróciłam na to od razu uwagę Luo, bez żadnego problemu obiecano mi to wymienić. Czyli koniec końców ugrałam na dziurze w plecach podwójne cycki. No czy to nie piękne? I skupiajmy się dalej na pozytywach. Tak oto się gratisy przedstawiają:
Tajemniczy woreczek na górze zawiera teoretycznie substancję do klejenia oczu, ale Blu Tack wciąż lepszy, to się robi jakieś takie glinowate i pęka. Pod spodem w tym samym woreczku samoprzylepny rzep, dobry patent na mocowanie wiga. Niżej oczy, na które nie liczyłam i kupiłam identyczne wcześniej. Brawa i owacje dla mnie poproszę. No i na samym dole ten pistolet nieszczęsny, objawiający swą nieszczęsność przez urwany wichajsterek. Ale Magic Klej podołał temu zadaniu, już jest pięknie.
Reszta części ciała wygląda już zupełnie ok:
I to by było na tyle pozytywów, bo przyszedł ten moment, kiedy musiałam te puzzle poskładać.
Pragnę z tego miejsca pozdrowić Magdę towarzyszącą mi na skajpie i słuchającą jak śpiewam "Któryś za nas cierpiał rany", której to również zawdzięczam relację zdjęciową z moich męczarni (jak znów pozdrawiam Poznań, to tym razem także i Lublin, żeby się nie poczuł gorszy), oraz Mad której mogłam pomarudzić przez telefon i dzięki której pojęłam, że bez dłuższej gumki to ja tu nic nie zrobię i nie muszę marnować reszty dnia walcząc z nogami układającymi się w X, bo i tak nic z tego nie będzie. Dziękuję, że pomogłyście mi przetrwać to stresujące i pełne wyzwań popołudnie, porażka wydaje mi się teraz mniej straszna niż w rzeczywistości.
A żeby było jeszcze straszniej, spamuję żałosną walką z gumkami, czyli krótką historią o tym, jak pod żadnym pozorem nie robić restringu. Serio, nie próbujcie tego w domu.
Na chwilę obecną ciało zostało rozłożone na części, schowane do pudełka i czeka, aż kupię gumkę którą je uratuję. Łeb w trakcie malowania.
Podsumowując, mimo wszystko, jestem zadowolona z zakupu. Jakkolwiek absurdalnie to stwierdzenie by nie wyglądało pod zdjęciami ze skajpa powyżej. Ale jak tylko uda mi się ją poskładać, będę skakać z radości. Żeby wam i sobie udowodnić jak bardzo, zrobiłam bzdurne zdjęcia pod hasłem "Póki moje ciało jest w rozsypce zostałam Cyrylem. Nawet brwi nadal nie mam.":
I mam nadzieję, że pomogłam się rozeznać w tym, czego się po takim zamówieniu spodziewać. Żebyście nie byli w takim szoku jak ja, kiedy odbierałam ten worek z niespodzianką.
A na koniec wyjaśnienie zdjęcia z poprzedniego posta. Wszystkiemu winna jak zwykle Nolee, którą wsadziłam po prostu w wig i zasłoniłam papierową gębą z oczami przeznaczonymi dla Asy ;)